czwartek, 26 czerwca 2014

2014.06.24: Inari - Mehamn

Po nocy spędzonej w ciepłym i przytulnym domku przyszedł czas na kolejne godziny na motorze. Żeby nie zaczynać dnia zbyt gwałtownie na dobry początek podjechaliśmy tylko parę kilometrów do pobliskiego muzeum Siida, poświęconego kulturze lapońskiej i arktycznej przyrodzie. Obejrzeliśmy kilka wystaw oraz niewielki skansen i bogatsi o nową wiedzę (np. jak znakować renifery, jak łapano lisy, rosomaki i niedźwiedzie, czy ile jezior jest w Laponii) ruszyliśmy w dalszą drogę.

Skansen w Siida
 

Po przekroczeniu granicy z Norwegią trasa zrobiła się ciekawsza. Zamiast niekończących się prostych wreszcie można pośmigać po zakrętach. Niestety jednocześnie asfalt znacznie stracił na jakości co odbija się mocno na tylnej oponie. Na odległych wzniesieniach, dojrzeliśmy pierwsze podczas tego wyjazdu placki śniegu. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że to tylko zapowiedź czegoś więcej! Za miejscowością Ifjord sierowaliśmy się na Mehamn. Z każdym kilometrem robiło się zimniej i pojawiało się więcej śniegu. Na początku traktowaliśmy go jak dodatkową atrakcję, jednak z czasem przestało nam być do śmiechu.
 
 

Wszędzie dookoła zalegający śnieg, zamarznięte jeziora, a na dodatek od czasu do czasu padało. Śniegiem.
Mimo wszystko udało nam się dotrzeć do Mehamn. Przy ciepłej herbacie postanowiliśmy, że podjedziemy jeszcze do Gamvik, nieopodal którego znajduje się latarnia Slettnes - położona najdalej na północ Europy latarnia.

Fujara w Mehamn
Port w Mehamn
Słitfocia z latarnią

Jednocześnie chcieliśmy po drodze rozejrzeć się za jakimś miejscem do rozbicia namiotu. I tutaj pojawił się problem, ponieważ gdzie okiem nie sięgnąć widzieliśmy tylko skały, wodę i renifery. I więcej wody. I jeszcze trochę skał i śniegu, i wody. Początkowo próbowaliśmy rozłożyć się w niewielkim zagłębieniu nieopodal latarni, jednak po rozbiciu namiotu stwierdziliśmyy, że tak bardzo wieje, że namiot się w końcu połamie i odfrunie. Z żalem zwinęliśmy się z powrotem na motor i pojechaliśmy z powrotem szukać noclegu. Było jeszcze co prawna jasno, ale minęła już północ. Jechaliśmy i jechaliśmy, minęliśmy Mehamn, zaczął sypać ciężki śnieg, który już się nie topił tylko zalegał na szybie motocykla i kaskach.  Jechaliśmy dalej, śnieg dalej sypał, na horyzonce nadal same skały, śnieg i woda...


W końcu zatrzymaliśmy się po jakichś 40 kilometrach na parkingu przy drodze. Całe szczęście okazało się, że tak jak zapamiętaliśmy jadąc w drugą stronę, była tu drewniana budka, która okazała się być... toaletą. Ale nie jakiś tam wychodek, tylko cały pokój z muszlą pod ścianą. Cóż, lepsze to, niż marznąć w namiocie w śniegu po kolana, albo jechać w mrozie, wietrze i śniegu kolejne kilometry o pierwszej w nocy... Taki mały survival po 560 kilometrach na motorze.

4 komentarze:

  1. Ooo - w skansenie rozumiem - po płaskim, to można w motociuchach!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli jednak ta ściana śniegu którą gdzieś widziałem wcześniej to nie był fotomontaż ;]
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, ściana śniegu była bardzo boleśnie realna ;)

      Usuń