wtorek, 8 lipca 2014

Podsumowanie

Wyprawa na Nordkapp była na pewno najtrudniejszą z dotychczasowych. W 19 dni przejechaliśmy ponad 7600km - udało nam się objechać Bałtyk oraz poznać kolejne sześć krajów Europy: Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię oraz Szwecję. 
Spaliliśmy około 450 litrów  paliwa, zaliczyliśmy 11 promów oraz 6 noclegów na dziko.

Licznik przed i po

Pogoda w Norwegii jest bardzo nieprzewidywalna i co roku o tej samej prze jest różna. My trafiliśmy na śnieg, ale już tydzień później temperatura skoczyła w tym samym miejscu do 16 stopni. Warto przygotować się na każde warunki.

Opony
Przed wyjazdem spędziłem trochę czasu na wyborze odpowiednich opon - takich, które zapewnią bezpieczną jazdę w zakrętach przy norweskich ulewach oraz nie zetrą się zbyt szybko na szorstkim, zniszczonym przez kolce asfalcie. Jeden z forumowiczów polecił mi Metzelery Interact Z6, na których sam objechał Norwegię właśnie na FJR. Zdecydowałem się na te same opony, chociaż my jechaliśmy z większym bagażem i w dwie osoby. W połowie trasy miałem jeszcze obawy czy Metzelery były dobrym wyborem i czy wytrzymają do końca wyprawy. Kluczową sprawą okazało się jednak być ciśnienie przy takim obciążeniu (ponad 500kg z bagażami), które musiało być dużo wyższe niż sugerowane przez producenta. Myślę, że Metzelery dały radę i  zużyły się tak jak planowaliśmy - dojechały do domu i są już do wymiany :)  Przyglądając się motocyklom, które napotkaliśmy na swojej trasie zauważyłem, że większość jeździła na oponach Bridgestone Batallax, które zapewniają ogromne przebiegi kosztem gorszej przyczepności. Ja pozostaję przy Z6 i chyba założę kolejny komplet na dalsze podróże.


Motocykle i motocykliści
Fujara nie była najbardziej popularnym motocyklem turystycznym w Skandynawii.
Najwięcej FJRek udało nam się zobaczyć w Finlandii i południowych rejonach Norwegii, a najczęściej można było zobaczyć na drogach motocykle BMW serii GS i RT, Honda Varadero oraz Goldwing (szczególnie z przyczepką lub bocznym wózkiem). Wiele osób podróżowało samotnie, czasem z pasażerem, zdarzały się też grupy po kilka motocykli. Podczas naszej podróży spotkaliśmy małżeństwa podróżujące na osobnych motocyklach, nawet z dziećmi w wieku około 10 lat jako pasażerami. Biorąc pod uwagę wszystkich, których spotkaliśmy po drodze możemy śmiało stwierdzić, że jesteśmy jednymi z najmłodszych osób, które zdobyły Nordkapp na motocyklu w tym terminie. Większość motocyklistów była w wieku 40-60 lat i udało nam się poznać tylko jedną grupę z Rumuni, która mogła być w naszym wieku.

Najbardziej przydały się:
Kombinezony Macna - zapewniały nie tylko ochronę przed deszcze ale i też przed nadmiernym wychłodzeniem ciała przez wiatr.
Kilka par rękawic - jako kierowca miałem 3 pary rękawic w tym jedna ultra ciepłe i nieprzemakalne oraz dwie pary na normalną pogodę. Wszystkie pary się przydały.
Podgrzewane manetki - bez nich ręce odmarzłyby w warunkach jakie panowały na Mehamn. Pięciostopniowa regulacja mocy grzania pozwoliła na wykorzystanie manetek przy każdej pogodzie.
Przedłużenie błotnika - zapobiegło zniszczeniu chłodnicy przez kamienie na odcinkach remontowanych i leśnych.
Buty Daytona - Gore-Texowe buty turystyczne, które w połączeniu z termoaktywnymi skarpetkami sprawdziły się zarówno w ulewach, zimnie jak i upale. Trzeba jedynie pamiętać o tym, że pomimo membrany wilgoć w środku buta też może się pojawić. Jeżeli but nie zostanie odpowiednio wysuszony to szybciej się wychładza - wraz ze stopą.
Bielizna termoaktywna - doskonale reguluje ciepło ciała. Bez niej albo bylibyśmy ciągle spoceni albo zziębnięci.
Buff z Windstopperem - chroni przed wychłodzeniem szyji szczególnie podczas silnych bocznych wiatrów z oceanu. Można go ubrać na wiele sposobów, więc jest użyteczny nie tylko na motorze.
Pojemne kufry Givi z klapką - może i Yamaha ma swoje oryginalne kufry, ale to co można zmieścić w boczne kufry Givi z klapką przechodzi ludzkie pojęcie. To prawie jak próżniowe pakowanie jedzenia.
Srebrna taśma - bo namiot może nie przetrwać wiatru!
Maty samopompujące - zajmują stosunkowo mało miejsca, powietrze z mat doskonale izoluje od podłoża, a przy okazji jest dość miękko.
Łączone śpiwory typu mumia - śpiwory o odpowiednim zakresie temperatury, ze ściąganym kapturem pozwoliły nam przetrwać najzimniejsze skandynawskie noce.
Palnik gazowy - poranna herbata była świetna na start każdego dnia, nie mówiąc już o ciepłych posiłkach gdzie dusza zapragnie.
Ryż - oprócz tego, że można go było ugotować i zjeść, wyciągnął wilgoć z aparatu!

Nie przydały się w ogóle:
Ubezpieczenie - i bardzo dobrze! ale wykupić na wszelki wypadek trzeba :)
Proszkowe jedzenie z Polski - wzięliśmy go niewiele, ale i tak za dużo bo przywieźliśmy z powrotem do domu - pewnie dlatego że nie przepadam za takim syfem i wolę zasmakować w lokalnych specjałach, szczególnie w tych gotowanych przez Bjørnara :)

Co nas zaskoczyło:
Chleb w Norwegii - jest przepyszny i trwały.
Padający śnieg - przecież jest prawie lipiec, tak?!
Rybak z terminalem na zakuprzu - tylko jeden camping po drodze nie miał terminala, poza nim wszędzie można było płacić kartą.

Norwegia jest przepięknym krajem i chętnie wrócimy tam ponownie, tym razem pozwiedzać jej południową część. Zdecydowanie polecamy ten kierunek na wakacyjne wyprawy. Koszty da się w łatwy sposób ograniczyć jadąc większą grupą z zapasami z kraju :) Mamy nadzieję, że spotka Was tam tyle samo przygód co nas, a widoki na pewno będą niezapomniane.

Dziękujemy wszystkim za pomoc przy organizacji tej wyprawy oraz wsparcie podczas jej trwania i pozdrawiamy wszystkich czytelników! Kiedy następna wyprawa? To jeszcze do ustalenia :)

2014.07.07: Międzyzdroje - Gliwice

Ostatni dzień podróży zapowiadał się dość upalnie. Mieliśmy dziś do pokonania całą Polskę, ponad 600 km. Wysoka temperatura sprawiła, że nasza dość wysłużona opona świetnie kleiła się do asfaltu - podobnie jak ciuchy do naszego ciała. Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony polskimi drogami. Większość trasy przebiegła drogą dwupasmową z asfaltem całkiem dobrej jakości, kierowcy zjeżdżali nam z drogi i chętnie przepuszczali przed siebie, brakowało jedynie miejsc na odpoczynek. Pierwszy postój planowaliśmy po około 200 km, niestety stacja benzynowa, która miała być na 228 kilometrze była zamknięta. Był za to znak - następna stacja za 57 km. Wysuszeni, spoceni i przegrzani dojechaliśmy na nasz pierwszy postój po prawie 300 km, po czym wchłonęliśmy zimną colę niemal przez skórę, dorzuciliśmy do kompletu loda i można było jechać dalej. Pogoda nas nie oszczędzała, jednak i tak byliśmy w lepszym stanie niż czekolada w plecaku.

Zwycięzcy dzisiejszej trasy w kategorii "temperatura powietrza" oraz "temperatura asfaltu"

Po 7 godzinach dotarliśmy do Gliwic, gdzie w domu przywitał nas kot:) Motocykl odpoczywa już w garażu, a my przygotowujemy się do podsumowania naszej wyprawy. Jutro wrzucimy nasze powyjazdowe przemyślenia. Mamy nadzieję, że się komuś przydadzą.

Gliwice
Wszędzie dobrze, ale...

niedziela, 6 lipca 2014

2014.07.06: Międzyzdroje

Przedostatni dzień wyprawy spędziliśmy już w Polsce. Podróż promem przebiegła bardzo spokojnie, motocykl mógłby być w ogóle nie zapięty, bo i tak nie bujało.


Przed 7 rano zawinęliśmy do portu w Świnoujściu i przejechaliśmy do Międzyzdrojów. Tu zostawiliśmy nasze bagaże i wyszliśmy na miasto - zaklepany pokój był dla nas dostępny niestety dopiero od 14. Przeszliśmy się na plażę, później do muzeum i do zagrody żubrów. Nie spodziewaliśmy się, że żubry są takie ogromne. Jednocześnie dołączamy Woliński Park Narodowy do odwiedzonych przez nas parków.

Batalia batalionów w muzeum
Żubry
"Czy moja porcja przypadkiem nie jest mniejsza?"

Dzień zakończyliśmy zachodem słońca na plaży, kiedy wszystkie kolonie wróciły już do swoich pensjonatów, a w plażowej knajpie zaczęła występ rockowa kapela. Międzyzdroje, mimo znajdowania się w obrębie parku narodowego, są wyjątkowo zatłoczonym turystycznym miastem.
Jutro ostatni dzień - jedziemy już do Gliwic. Jedyne, co nam pozostaje, to bezpiecznie dojechać i podsumować cały wyjazd (co nastąpi wnet :P).


2014.07.05: Mellerud - Trelleborg

Ze względu na to, że spaliśmy w dość publicznym miejscu, wstaliśmy wcześnie, poskładaliśmy namiot w rekordowym tempie, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Trelleborg. Na podróż mieliśmy cały dzień, więc postanowiliśmy, że zwiedzimy jeszcze po drodze Göteborg.
To co spotkało nas w informacji turystycznej w zasadzie mogło nam dać do myślenia, że to kiepskie miasto do zwiedzania. Zapytaliśmy co można zwiedzić w 1-2 godziny. Pani zarzuciła propozycją zwiedzania z łódki. Zapytaliśmy co można zwiedzić na piechotę. Pani pokazała nam na mapie gdzie jest pomnik Posejdona i nie potrafiła wskazać nic więcej. Zapytaliśmy co oznacza "0 - 16 m" na znaku przy parkingu. Nikt nie potrafił odpowiedzieć czy chodzi o minuty czy metry. Nieświadomi porażki udaliśmy się na zwiedzanie łódką. Przepłynęliśmy pod kilkoma mostami (w tym dwoma tak niskimi, że trzeba było się niemal kłaść na podłodze), zobaczyliśmy trochę architektury i łodzi oraz dowiedzieliśmy się masy nieistotnych pierdół.

"Kościół rybny" - zadaszony targ rybny
Jeden z niskich mostów - "Cheese slicer"

Nie tracąc więcej czasu na Göteborg pojechaliśmy dalej. Praktycznie cała dzisiejsza droga była autostradą a do tego temperatura znacznie wzrosła - jeden z termometrów przy drodze pokazywał 30 stopni. Przyzwyczajeni do Skandynawskiego zimna byliśmy zbyt ciepło ubrani na takie warunki i już po 100 km potrzebowaliśmy przerwy. Wypięliśmy niepotrzebne warstwy ciuchów, schłodziliśmy się trochę i pojechaliśmy dalej nudną i gorącą autostradą do Trelleborgu. Do promu do Świnoujścia pozostało nam jeszcze 6 godzin, więc skoczyliśmy na chwilę na plażę, przeszliśmy się po centrum i zjedliśmy późny, ale dwudaniowy obiad przy ławeczce na promowisku. Mieliśmy po wszystkim wysłać posta z promu, ale niestety Internet jest tylko w portach.

Kąpiel w morzu
Obiad :)

2014.07.04: Trollstigen - Mellerud

Dziś był nasz ostatni dzień w Norwegii. Z malowniczej RV-17 przenieśliśmy się na przelotową E6. Od razu zrobiło się mniej ciekawie, a na dodatek strasznie tłoczno. Wolnym tempem dokulaliśmy się do Flisy, gdzie byliśmy umówieni z naszym norweskim znajomym Dagiem. Dag wziął nas na pizzę, o której wielokrotnie wspominał podczas swoich pobytów w Polsce. A w zasadzie na pizzę ze słynnym super-ostrym sosem. Jasiu odważył się spróbować.
Dag zasugerował nam zmianę trasy na Trellegorg z głównej E6 na boczne - mniej zatłoczone, ładniejsze i z mniejszą ilością policji. Stosując się do jego wzkazówek już koło 19 przejechaliśmy przez granicę ze Szwecją. Jeszcze trochę kilometrów i w końcu nadszedł czas na poszukiwanie noclegu. Niestety nie jesteśmy mistrzami w rozbijaniu się na dziko :P Na dobry początek kontrolnie sprawdziliśmy na pierwszym kempingu ile kosztje rozbicie namiotu. 200 koron, czyli dużo. Kolejną godzinę jeździliśmy po leśnych dróżkach przeganiając małe sarenki i odkrywając domy na końcach najbardziej wąskich dróżek. Spotkaliśmy nawet parę Szwedów, do których zagadaliśmy, czy nie wiedzą gdzie moglibyśmy się rozbić (z ukrytą sugestią, że może u nich na trawniku :p). Polecili nam kemping 10 minut drogi z tego miejsca. Pojechaliśmy tam, po czym okazało się, że kemping jest 4-gwiazdkowy z basenem golfem i wszystkim, i kosztuje 280 koron. Za rozbicie namiotu na 8 godzin - no szał. Pojeździliśmy jeszcze trochę po lesie i w końcu wróciliśmy zrezygnowani na główną drogę. Całe szczęście po kilku minutach jazdy, chwilę przed północą, trafiliśmy na przydrożny parking z wypaśnymi toaletami, ławeczkami oraz ukrytym zaułkiem, w którym postanowiliśmy się rozbić. Na tych szerokościach o tej porze jest już niestety ciemno, więc łatwiej się śpi, ale za to trudniej rozbija namiot :P

Nowy imidż naszych kufrów :)
Szwecja
Zmierzch w Szwecji

piątek, 4 lipca 2014

2014.07.03: Foldereid - Trollstigen

Odpoczynek w domu gościnnym Bjørnara, pyszna kolacja i jajecznica na śniadanie dały nam siły na kolejny dzień wyprawy. Zmieniliśmy trochę plany i pomimo wątpliwej żywotności tylnej opony postanowiliśmy dołożyć kilka kilometrów, żeby zaliczyć Drogę Troli. Podróż zaczęła się dośc spokojnie, chociaż prawie rozjechaliśmy głupie owce na drodze, przed którymi ostrzegał nas Bjørnar.

Z Bjørnarem

Po kilkudziesięciu kilometrach zaczęło padać, a w końcu lać i zrobiło się zimno. Kombinezony wróciły do łask - zostaliśy w nich już do końca dnia, bo pogoda była mocno nieprzewidywalna.
Po drodze, przed samym Trondheimem zahaczyliśmy jedzcze o Steinvikholm, jedną z istotniejszych twierdz obronnych w Norwegii.

Steinvikholm

Przed 16 dojechaliśmy do Trondheim, gdzie zwiedziliśmy Nidarosdomen - największy kościół w całej Skandynawii. Budowa katedry rozpoczęła się w XII wieku, w miejscu pochówku świętego Olafa. Udało nam się trafić na zwiedzanie z przewodnikiem o godzinie 16, więc dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy dotyczących architektury i historii katedry. Tego, że budowano ją ponad 200 lat, a po kolejnych 8 spłonęła. Że duża część została starannie odrestaurowana w ubiegłym wieku. Że jedne z organów są w zasadzie bezprzewodowe z opcją logowania użytkownika, a drugie są oryginalne barokowe, jedne z 5 takich zachowanych na świecie. I wiele więcej. Z całą pewnością jest to miejsce, które trzeba odwiedzić.

Nidarosdomen na zewnątrz
Nidarosdomen wewnątrz

Zanim dojechaliśmy do Trollstigen, wynajęliśy domek na noc i zostawiliśmy tam bagaże, zeby odciążyć motocykl. Pomimo późnej pory nie śpieszyliśmy się, bo nadal było jasno, a krajobraz był tak niesamowity, że aż szkoda byłoby się nim nie ponapawać. W końcu dotarliśmy na Trollstigen. Śmignęliśmy zakrętami w górę, obejrzeliśmy wspaniałe widoki z tarasu widokowego i zjechaliśmy z powrotem na dół. Zadowoleni z tego, co udało nam się dziś osiągnąć wróciliśmy na kemping... Po 700km na motorze, zjedliśmy przepyszne norweskie meatballs-y przyrządzone przez Bjørnara i znowu siedzimy do 4 w nocy pisząc posta zamiast iść spać :P

Trollstigen z dołu
Trollstigen z góry

czwartek, 3 lipca 2014

2014.07.02: Levang - Foldereid

Dzisiejszy dzień spędziliśmy podobnie do wczorajszego - podziwiając widoki rozpościerające się z drogi nr 17, ciesząc się jazdą w licznych zakrętach i przesiadając się z promu na prom.

Motocykliści na promie
Jedno z promowisk

Szybko dotarliśmy do Foldereid, gdzie mieliśmy załatwiony po znajomości nocleg. Tutaj też udało nam się w końcu zaliczyć kąpiel w morskiej wodzie.

Kąpiel

Będący gospodarzem Bjørnar, przyrządził nam przepyszną kolację jedynie z lokalnych składników. Clipfish ze śmietaną i musem warzywnym na przystawkę. Posolona ryba, suszona na skałach pobliskich fjordów, przygotowywana przez kilka miesięcy, następnie namoczona, przyprawiona chili i ugrillowana. Przepyszne. Na drugie danie, polędwica z "dzikich owiec", które cały rok spędzają na polanach, podana z pieczonymi ziemniakami i pomidorkami. Bez komentarza... odebrało mowę. Na deser, truskawki z norweskich zbocz gór, które przez długi czas w słabym ale całodziennym słońcu dojrzewały i nabierały smaku, podane z koktajlem truskawkowym. Inne truskawki nie będą już smakować...


Wieczór spędziliśmy rozmawiając o jedzeniu i zainteresowaniach, a Bjørnar okazał się być czytelnikiem naszego bloga (Pozdrowienia dla Bjørnara i Daga! Greetings Bjørnar and Dag!).

2014.07.01: Bodo - Levang

Po raz pierwszy na tym wyjeździe obudziliśmy się z powodu gorąca w namiocie. Pozbieraliśmy się szybko i pojechaliśmy zobaczyć Saltstraumen z bliska. Niestety okazało się, że kierunek prądu zmienia się co 6 godzin i nie zawsze jest tak widowiskowy jak o 3 nad ranem, kiedy ostatnio go widzieliśmy. Na szczęście udało nam się wtedy nagrać krótki film.


Ruszyliśmy malowniczą trasą nr 17 wzdłuż zachodniego wybrzeża. Przez cały dzień przejechaliśmy jedynie 240km, ale prawie 2 godziny spędziliśmy na 3 przeprawach promowych.

 

Wykorzystując wolny czas w kolejce do promu udało nam się nawet podsmażyć rybne racuchy na obiad. Ciekawe co myśleli sobie inni motocykliści widząc nas z palnikiem na ławce?

Swedish Chef: Rybne Racuchy

Po drodze zobaczyliśmy jeszcze spływający do jeziora lodowiec, a kawałek dalej po raz drugi podczas tej wyprawy przekroczyliśmy koło podbiegunowe. W końcu w nocy zacznie robić się chociaż trochę ciemniej!

Lodowiec w tle
Odpoczynek przed promem
Wjazd na prom

Nocleg udało nam się załatwić w przytulnej przyczepie kempingowej z pełnym wyposażeniem, a na kolację szef kuchni poleca renifera z ryżem.



środa, 2 lipca 2014

2014.06.30: Narvik - Bodo

Nie będę pisał, że dzisiaj też nie udało nam się wstać o 5.30 jak wstępnie planowaliśmy bo zaczyna się to już robić nudne. Ja po prostu nie wyjdę z cieplutkiego śpiwora jak w namiocie jest 5 stopni! Wygramoliliśmy się w końcu o 8 i o 10 byliśmy już w drodze. Piękne słońce pozwoliło na spokojną podróż bez nadmiaru ciuchów. W przeciwieństwie do Mehamn i Nordkappu nie trzeba było już sobie podśpiewywać dla otuchy:

Pod płotem wszedłszy na steczkę
spotkałem raz pastereczkę
Wielce nadobną dzieweczkę,
wieśniaczkę córkę wieśniaczki
(...)
Natychmiast doń przystępuję:
-Dzieweczko żal mnie zdejmuje,
Zimno tu a wicher duje!
Wieśniaczka zaś odpowiada:
-Ja doskonale się czuję,
I wiatrem się nie przejmuję,
Wesołam sobie i rada!

Jak ktoś nie wie o co chodzi to może posłuchać tutaj - YOUTUBE.

Krajobraz na Lofotach jest przepiękny, aż chciało się co chwilę zatrzymywać. Na szczęście z motocykla i tak widać więcej niż z samochodu :) Jechaliśmy więc spokojnie co jakiś czas zatrzymując się dla zrobienia lepszego zdjęcia, czy po prostu żeby ponapawać się widokiem.


W pewnym momencie spostrzegliśmy przy drodze reklamę muzeum wikingów. Pomyśleliśmy sobie: czemu nie?! Muzeum Lofotr postawiło bardziej na rekonstrukcję niż na oglądanie wystawy przez szybkę. Prócz przedmiotów z czasów wikingów, wykopanych w pobliskiej ziemi (traktorem), można było zobaczyć dziki, pooglądać i przymierzyć wiele rekonstrukcji strojów i innych przedmiotów codziennego użytku, a także przepłynąć się łodzią wikingów po pobliskim jeziorze. W muzeum pracowały dwie osoby z Polski, które poopowiadały nam o wszystkim, o czym chcieliśmy usłyszeć i o tym, co mogłoby nas zainteresować. 

Rekonstrukcja wikińskiej chaty z zewnątrz...
I rekonstrukcja od wewnątrz :)

Z muzeum wikingów pojechaliśmy do Å, na sam koniec Lofotów, a stamtąd do Moskenes na przystań promową.

 

Chcieliśmy przespać się w poczekalni, ponieważ nasz prom miał zjawić się o 6 rano, a była dopiero 20. Niestety nie było żadnej poczekalni oprócz kilku ławek na świeżym powietrzu. Korzystając z porady autochtonki zakupiliśmy w pobliskim sklepie norweskie rybne specjały. Zaczęliśmy je przygotowywać na jednej z ławek, a w międzyczasie dopytałem biletera, czy możemy wsiąść na wcześniejszy prom. Okazało się, że nie ma najmniejszego problemu, więc szybko spakowaliśmy garnki i butlę z gazem i wjechaliśmy na prom.


Znaleźliśmy chwilę, żeby wrzucić posta i sprawdzić pocztę, niestety nie starczyło czasu na porządny obiad, który musiał poczekać na kemping. Do Bodo dopłynęliśmy po północy i z braku otwartego kempingu pojechaliśmy poleconą nam drogą RV-17 na poszukiwania noclegu na dziko. Pierwsza próba zakończyła się konfrontacją z łosiami. Nie wiadomo kto był bardziej zdziwiony - my widokiem łosi, czy łosie widokiem nas?


Misia stwierdziła, że z łosiami nie sypia i pojechaliśmy dalej. Szukając noclegu dojechaliśmy na most nad Saltstraumen. Jest to największy na świecie malstrom, czyli prąd wodny powstający na wejściu do fiordu.
W końcu o 3 w nocy (o ile można nazwać to nocą) znaleźliśmy nocleg i zjedliśmy upragniony obiad. Mamy nadzieję, że łosie do nas nie zajrzą. Chyba nie przepadają za rybą...

Krajobraz o 3 nad ranem.
Obiad o 3 nad ranem.


wtorek, 1 lipca 2014

2014.06.29: Tromso - Narvik

Po raz kolejny mieliśmy ambitny plan aby wstać wcześnie i pozwiedzać miasto zanim ruszymy w podróż. Pomimo usilnych prób wystawienia kończyn poza śpiwory o godzinie 7.30, nie udało nam się to aż do 9.00, kiedy to słońce zaczęło grzać nasz namiot. Szybkie pakowanie i śniadanie również się nie udało i z kempingu wyruszyliśmy dopiero koło 10.30. Nasz dzień zaczęliśmy od mszy w Tromso. Na całe szczęście na wejściu do kościoła można było "pobrać napisy" w języku polskim, angielskim, norweskim i łacinie. Z kazania nie zrozumieliśmy ani słowa, ale msza miała swój "klimat". Katolicyzm nie jest dominującą religią w Norwegii. Na głównej mszy w niedziele pieśni śpiewane były a capella, a osoby, które w niej uczestniczyły, były różnych ras i kultur.


Po mszy podjechaliśmy jeszcze do "położonego najdalej na północ" ogrodu botanicznego, w którym można było obejrzeć roślinność pochodzącą z mroźnych obszarów: arktycznych, alpejskich itp.


Po Tromso nasza droga prowadziła do Narviku. Po drodze na stacji benzynowej skonsultowaliśmy się z miejscowym mechanikiem co do stanu opony. Powiedział, że mamy za małe ciśnienie i trzeba dobić. Producent zaleca 2,9. Mieliśmy już nabite 3,2, ale teraz dobiliśy do 3,5. Wydaje się być lepiej. Może dojedziemy na łysej, byleby druty nie wystawały :) W Narviku mieści się najdalej na północ położona stacja kolejowa w Europie. Informacja turystyczna była niestety zamknięta, więc nie dowiedzieliśmy się wiele więcej, niż z przewodnika. Podjechaliśmy za to na punkt widokowy, z którego widać było całą panoramę Narviku.

Lokomotywa Bifrost
Panorama Narviku

Z Narviku wybraliśmy się w kierunku Lofotów. Jadąc wybrzeżem udało nam się znaleźć zaciszne miejsce gdzie rozbiliśmy namiot. Oprócz noclegu pozostała jeszcze jedna kwestia - może by coś w końcu zjeść? Niestety ani w Narviku, ani po drodze nie znaleźliśmy żadnego otwartego sklepu poza stacją benzynową. Sklepy w Norwegii w niedziele są zamknięte. Żegnaj kurczaku w sosie śmietanowo ziołowym. Witaj zupko chińska!


Nieopodal naszego namiotu była rozległa plaża, po której przespacerowaliśmy się przed snem. Misia jak zwykle szukała muszelek i innych możliwych żyjątek. Poszliśmy spać wcześnie z zamiarem wczesnego wstawania...