sobota, 28 czerwca 2014

2014.06.28: Tromso

Dziś dzień bez motoru. Nie oznacza to jednak, że bez podróży.
Celem na dziś było podejście na górę Stor­stei­nen, u stóp której leży Tromso. Wjeżdża na nią co prawda kolejka linowa, ale zdecydowaliśmy, że zdobędziemy ją na piechotę. Góra może nie jest zbyt wysoka, bo ma niewiele ponad 400 metrów npm, jednak szliśmy w zasadzie od poziomu morza. W dodatku trasa prowadziła częściowo pod linami kolejki i miejscami była tak stroma, że trzeba było pomagać sobie rękoma ;) Jak trudno by nie było - widok ze szczytu warty był tego poświęcenia!

Widok z dołu
Widok z góry
 
Tromso z góry

Po tej górskiej wycieczce przespacerowaliśmy się jeszcze mostem do Tromso, pokręciliśmy się chwilę po jego uliczkach i teraz kończymy dzień po raz kolejny pilnując grilla. Tyle, że dziś mewy gdzieś zniknęły ;)
 
Widok z mostu - po lewej stronie Katedra Arktyczna, w głębi góra Stor­stei­nen

Jutro kierujemy się na Narvik i Lofoty. Odezwiemy się ponownie jak trafimy na Internet.

piątek, 27 czerwca 2014

2014.06.27: Alta - Tromso

Spało nam się dziś tak dobrze, że mieliśmy poważny problem, żeby zebrać się w drogę o sensownej porze. W końcu udało nam się wyjechać dopiero w południe.
Pogoda nareszcie się poprawiła i dziś już nie zmokliśmy i nie zamarzaliśmy po drodze. A widoki na trasie do Tromso... Przepiękne!

 

Zastanawialiśmy się którą opcję dojazdu do Tromso wybrać: czy jechać dookoła drogą, czy może na skróty - z dwoma promami. Tak się złożyło, że kiedy dojechaliśmy do przystani, żeby rzucić okiem co i jak z czasem i cenami, prom właśnie miał odpływać. Nie tracąc chwili wsiedliśmy na niego i ruszyliśmy w dalszą drogę. Z promów już tylko rzut beretem do Tromso - zostajemy tu do niedzieli.


Teraz grzejemy się jeszcze w wieczornym słońcu (które poświeci pewnie jeszcze co najmniej do 23 :D), pilnujemy grilla i zastanawiamy się kiedy zaatakują i pożrą nas mewy. Za nami 4000 kilometrów i tylna opona ma już powoli dość. Trzymajcie kciuki, żeby wytrzymała powrót do Gliwic.

2014.06.26: Nordkapp - Alta

Dziewiątego dnia wyprawy dotarliśmy w końcu na sam Nordkapp. Niestety pomimo przyjazdu przed godziną 11.00 (kiedy podobno otwierają) musieliśmy zapłacić za wjazd.


Pogoda na szczęście dopisywała i widoczność była całkiem niezła. Mogliśmy dojrzeć stąd Mehamn, gdzie byliśmy dwa dni wcześniej, oraz popodziwiać bezkresny przestwór oceanu arktycznego.

"O tam jest Mehamn"
 

Nie mieliśmy niestety zbyt wiele czasu i odpowiednich warunków aby przejść na jeszcze bardziej wysunięty punkt - Knivskjellodden. Wybraliśmy się za to na krótszą przechadzkę - na Kirkeporten. Podejście około 100m wzwyż było nie lada wyzwaniem w ciężkich ciuchach motocyklowych, ale daliśmy radę. Przeszliśmy się po okolicznych skałkach po czym wsiedliśmy z powrotem na motor.

Kirkeporten

Celem na dziś była Alta. Na początku drogi zaopatrzyliśmy się jeszcze w piwo w markecie, bo w Norwegii po godzinie 20 nie sprzedaje się już alkoholu. Zaopatrzyliśmy się też z ciekawości w lokalne przekąski - sztokfisza (suszoną rybę) i suszone mięso renifera. Po drodze do Alty musieliśmy przebyć kolejne mroźne i wietrzne pustkowie. Tym razem wiało tak, że zrywało prawie kaski z głów, a manetki ustawione na max nie dawały rady zagrzać rąk. Męka trwała na szczęście tylko z 15km, po czym naszym oczom ukazała się zielona Alta. Tutaj zatrzymaliśmy się w muzeum, w którym prezentowano, odkryte właśnie w Alcie, wpisane na listę UNESCO naskalne malowidła datowane na 7000-2000 lat wstecz.



Ostatnim zadaniem na ten dzień było znalezienie odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu. Rozważaliśmy przez chwilę możliwość noclegu razem z kilkoma kamperami na parkungu pod muzeum, jednak ostatecznie postanowiliśmy znaleźć jakieś inne miejsce ;) Już po kilku kilometrach udało nam się trafić w zaciszne miejsce nad wodą, gdzie najprawdopodobniej często nocowali wędkarze - stało tu kilka przyczep kampingowych, a po drodze mijaliśmy kilka osób z wędkami. Trzeba przyznać, że udało nam się niesamowicie z tą miejscówką. Była na uboczu niewielkiej miejscowości, nie wiało, można było rozpalić ognisko... W zasadzie lepiej, niż na niektórych polach namiotowych :D


czwartek, 26 czerwca 2014

2014.06.25: Mehamn - Honningsvåg

Po mroźnej nocy przyszedł czas na mroźny poranek. Na dworze, mimo słońca, od czasu do czasu nadal prószył śnieg i z tego powodu nie chciało nam się zbytnio wychodzić ze śpiwora. W końcu jednak się udało i przed 11 pozbieraliśmy się i ruszyliśmy na Nordkapp.


Pogoda była bardzo zmienna - to świeciło słońce, to padał deszcz, a na początku nawet śnieg. Na szczęście bez większych przygód przejechaliśmy przeznaczone na dziś 360 kilometrów i dotarliśmy do Honningsvåg.

 
 

Mroźne powietrze zmuszało nas do częstszych postojów i rozruszania stawów.


Po wczorajszym dniu, całej nocy w budce zasypanej śniegiem i zimnym poranku byliśmy mocno zziębnięci. Czujemy się w związku z tym usprawiedliwieni, że kolejny raz zrezygnowaliśmy z niskobudżetowego spania w krzakach na rzecz ciepłego pokoju w hostelu :P Okazało się z resztą, że pani Ela z recepcji jest z Polski. Podobnie z resztą jak motocyklista, który przy nas wynajmował pokój oraz jeszcze kilku hotelowych gości.
Pora naprawić zepsute sprzęty i naładować baterie (swoje też). Jutro czeka nas ostatnie 30 kilometrów na północ - na sam Przylądek Północny - a potem już tylko na południe!

2014.06.24: Inari - Mehamn

Po nocy spędzonej w ciepłym i przytulnym domku przyszedł czas na kolejne godziny na motorze. Żeby nie zaczynać dnia zbyt gwałtownie na dobry początek podjechaliśmy tylko parę kilometrów do pobliskiego muzeum Siida, poświęconego kulturze lapońskiej i arktycznej przyrodzie. Obejrzeliśmy kilka wystaw oraz niewielki skansen i bogatsi o nową wiedzę (np. jak znakować renifery, jak łapano lisy, rosomaki i niedźwiedzie, czy ile jezior jest w Laponii) ruszyliśmy w dalszą drogę.

Skansen w Siida
 

Po przekroczeniu granicy z Norwegią trasa zrobiła się ciekawsza. Zamiast niekończących się prostych wreszcie można pośmigać po zakrętach. Niestety jednocześnie asfalt znacznie stracił na jakości co odbija się mocno na tylnej oponie. Na odległych wzniesieniach, dojrzeliśmy pierwsze podczas tego wyjazdu placki śniegu. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że to tylko zapowiedź czegoś więcej! Za miejscowością Ifjord sierowaliśmy się na Mehamn. Z każdym kilometrem robiło się zimniej i pojawiało się więcej śniegu. Na początku traktowaliśmy go jak dodatkową atrakcję, jednak z czasem przestało nam być do śmiechu.
 
 

Wszędzie dookoła zalegający śnieg, zamarznięte jeziora, a na dodatek od czasu do czasu padało. Śniegiem.
Mimo wszystko udało nam się dotrzeć do Mehamn. Przy ciepłej herbacie postanowiliśmy, że podjedziemy jeszcze do Gamvik, nieopodal którego znajduje się latarnia Slettnes - położona najdalej na północ Europy latarnia.

Fujara w Mehamn
Port w Mehamn
Słitfocia z latarnią

Jednocześnie chcieliśmy po drodze rozejrzeć się za jakimś miejscem do rozbicia namiotu. I tutaj pojawił się problem, ponieważ gdzie okiem nie sięgnąć widzieliśmy tylko skały, wodę i renifery. I więcej wody. I jeszcze trochę skał i śniegu, i wody. Początkowo próbowaliśmy rozłożyć się w niewielkim zagłębieniu nieopodal latarni, jednak po rozbiciu namiotu stwierdziliśmyy, że tak bardzo wieje, że namiot się w końcu połamie i odfrunie. Z żalem zwinęliśmy się z powrotem na motor i pojechaliśmy z powrotem szukać noclegu. Było jeszcze co prawna jasno, ale minęła już północ. Jechaliśmy i jechaliśmy, minęliśmy Mehamn, zaczął sypać ciężki śnieg, który już się nie topił tylko zalegał na szybie motocykla i kaskach.  Jechaliśmy dalej, śnieg dalej sypał, na horyzonce nadal same skały, śnieg i woda...


W końcu zatrzymaliśmy się po jakichś 40 kilometrach na parkingu przy drodze. Całe szczęście okazało się, że tak jak zapamiętaliśmy jadąc w drugą stronę, była tu drewniana budka, która okazała się być... toaletą. Ale nie jakiś tam wychodek, tylko cały pokój z muszlą pod ścianą. Cóż, lepsze to, niż marznąć w namiocie w śniegu po kolana, albo jechać w mrozie, wietrze i śniegu kolejne kilometry o pierwszej w nocy... Taki mały survival po 560 kilometrach na motorze.

wtorek, 24 czerwca 2014

2014.06.23: Oulu - Inari

Koszty paliwa w Finlandii, są znacznie większe niż w Estonii. Litr 95 kosztuje około 1,66EUR, czyli jakieś 6,90PLN. Wspomagając się kalkulatorem spalania, wychodzi nam około 46 groszy za kilometr, a od dzisiaj 92gr za kilometr. Dlaczego? To zacznijmy od początku.
Mimo chłodnej i jasnej nocy udało nam się pospać dłużej niż wczoraj (co nie było z resztą wyjątkowo trudne ;)). W pięknym słońcu dającym umiarkowane ciepło zwinęliśmy prędko obóz uciekając przed chmarą komarów. Kolejne kilometry mijały powoli i monotonnie. Finlandia może i jest piękna, ale po 1200km lasów i jezior jest po prostu nudna. Trzeba przyznać, że Teść mówił nam to już wcześniej (a przy okazji wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Ojca:)) Na wysokości Rovaniemi, zaraz za wioską Świętego Mikołaja, czekał na nas prezent! Niespodziewany radiowóz zza górki nagle włączył koguty... Ograniczenie prędkości na drodze jaką jechaliśmy jest do 100km/h. Czasami są znaki do 80km/h, jednak tego nie dojrzałem, rozglądając się za stacją benzynową. 104 na 80 to nie tak dużo, ale mandat zapłacić trzeba. Krótka wymiana zdań, dmuchanie i już jedziemy dalej. Tylko lżejsi o parę Euro. Ukryte koszty wycieczki. Przynajmniej nie było monotonnie:P
Po paru godzinach drogi dojechaliśmy w końcu do Inari - miejscowości położonej nad wielkim jeziorem o tej samej nazwie. Mieliśmy spać w namiocie, ale znaleźliśmy mały fiński domek w okazyjnej cenie. Przy tych temperaturach grzechem byłoby nie skorzystać.

Widoki po drodze
Moto pod chatką
Grill ;)
Jezioro Inari
Tymczasem o godzinie 00:15...
Jutro jedziemy do Mehamn - najbardziej wysuniętego na północ kawałka Europy nie będącego - w przeciwieństwie do Nordkappu - wyspą. Trzymajcie za nas kciuki. Posta może jutro nie być, bo nie wiadomo czy będziemy mieli internet. Oraz czy nie zamarzniemy :P

poniedziałek, 23 czerwca 2014

2014.06.22: Tallin - Helsinki - Oulu

Niedzielny poranek zaczęliśmy pobudką o 4.15. Szybkie pakowanie i już o 5 byliśmy gotowi do drogi.
Tak wczesna godzina spowodowana była podróżą promem - o 7:00 wypłynęliśmy z Tallina do Helsinek. Przeprawa przebiegła bez specjalnych utrudnień, jeśli nie liczyć tego, że musieliśmy sami przypiąć pasami motor do podłogi (żeby się nie wywrócił podczas bujania).

Jasiu przypina motor

Na promie. W tle nie widać Helsinek.

W stolicy Finlandii postawiliśmy motor na parkingu i poszliśmy zwiedzać. Odwiedziliśmy wpisaną na listę zabytków UNESCO twierdzę Suomenlinna, przespacerowaliśmy się po najbliższym centrum i pojechaliśmy dalej.

Korytarze twierdzy Suomenlinna

Tuomiokirkko - katedra helsińska

Mimo początkowego deszczu szybko się rozpogodziło, i jechało nam się na tyle dobrze, że przejechaliśmy więcej niż początkowo planowaliśmy - niecałe 600 km. Jakieś 30 kilometrów przed Oulu zjechaliśmy na przydrożny parking i rozbiliśmy namiot - nasz pierwszy nocleg na dziko podczas wyjazdu. Te emocje! ;)

Malownicze krajobrazy

Jasiu odpala kuchenkę gazową ;)

sobota, 21 czerwca 2014

2014.06.21: Ryga - Tallin

Czwarty dzień wyprawy i jednocześnie drugi dzień zaczynający się deszczem. Dziś mieliśmy do przejechania mniej niż wczoraj, bo tylko nieco ponad 300 km - z Rygi do Tallina. W dodatku bardzo malowniczą drogą przez lasy, czasami z widokiem na Bałtyk.
Poranny deszcz ustał niedługo po wyruszeniu. Pomimo słońca nadal było zimno, do tego wiało, od czasu do czasu padało, a w pewnym momencie zaskoczył nas nawet grad. Oprócz zaskakującej pogody, trzeba było uważać na pościgowe czarne Skody Superb. Jedna z nich trzymała na poboczu motocyklistów podobnie obładowanych do nas. Ale my przecież jechaliśmy przepisowo... (prawie).

Zabezpieczanie nerek

W Tallinie zaobserowaliśmy ciekawy sposób regulowania prędkości samochodów: na oddalonych od siebie o 200-300 metrów skrzyżowaniach zielone światło zapala się w równych odstępach czasu. Każdy, kto jedzie przepisowo przejeżdza płynnie, a chcący jechać szybciej niż 50 km/h muszą zatrzymywać się na każdym skrzyżowaniu. Sprytne.
Dzisiejszy nocleg zarerwowaliśmy w 16€ Hostel, blisko starego miasta. Okazało się, że nasz pokój jest w klasie ekonomicznej. Podgrzewana podłoga w łazience tak, że aż parzy, przyciemniane brudem okna (żeby lepiej się spało :P)... same udogodnienia. I tak wyjeżdżamy jutro o 5 rano na prom, więc czym się przejmować?
Zaopatrzeni w mapę starego miasta ruszyliśmy na zwiedzanie. Przeszliśmy przez bramę Viru, obejrzeliśmy ratusz, kilka kościołów, budynek parlamentu, mury starego miasta z licznymi wieżami obronnymi...

Brama Viru

Ratusz

"Nice view".
W tle miały być mury miejskie z wieżyczkami i kościół św. Olafa,
ale fotograf nie dał rady ;)

Jak w Gliwicach!

Perełką wycieczki stał się kościół Św.Mikołaja, w którym - prócz bardzo ciekawego ołtarza głównego, kilku bocznych, licznych nagrobków, rzeźb i herbów - znajduje się fragment słynnego obrazu Danse Macabre, na temat którego Jasiu przygotowywał prezentację na maturę z polskiego.

Jasiu kontempluje Danse Macabre

Na zakończenie zwiedzania wstąpiliśmy do niewielkiej średniowiecznej knajpki III Draakon. Zjedliśmy tutaj zupę z łosia, suszone mięso i własnoręcznie wyłowione z wiadra ogórki. Super klimat :)
Ogólnie przez te kilka godzin nie zwiedziliśmy bardzo dużo, ale stare miasto w Tallinie bardzo nam się podobało.

Średniowieczna knajpka

Pomimo ulewnych deszczy i kamieni z remontowanych dróg, przyklejone przed wyprawą przedłużenie błotnika dobrze się trzyma. Podgrzewane manetki ratują Jasiowe ręce, a Buffy z windstopperem dają nam po +5 stopni do temperatury ciała... A to dopiero początek zimna.
Aparat po wczorajszym deszczu udało nam się zreanimować okładami z ryżu. Pozostała co prawda plama na wyświetlaczu, ale zdjęcia robi na szczęście bez problemu :)

piątek, 20 czerwca 2014

2014.06.20: Wigry - Ryga

Po odpoczynku nad Wigrami przyszedł czas na dalszą podróż. Zignorowaliśmy przelotny opad i ruszyliśmy w kierunku granicy z Litwą. Pogoda była dość zmienna: raz świeciło słońce, raz się chmurzyło, innym razem padało. Po kolejnym deszczu podjęliśmy decyzję, że nadszedł czas ochrzcić nasze nowe, żarówiaste kombinezony przeciwdeszczowe. Zajechaliśmy na stację benzynową, żeby się przebrać, po czym przez kolejne pół godziny trasy pogoda raczyła nas pięknym słońcem.


Blisko granicy z Łotwą doceniliśmy jednak kombinezony. Lało przez ostatnie 80 kilometrów, a kiedy w końcu udało nam się dojechać do Rygi okazało się, że oba campingi są parkingami dla przyczep campingowych (tylko jeden z podłożem betonowym, a drugi trawiasto-błotnym). Dla zyskania czasu przed podjęciem decyzji o noclegu skoczyliśmy na pizzę do centrum handlowego. Na miejscu okazało się, że niestety zawilgotniał nam aparat... Mamy nadzieję, że przez noc przeschnie i będzie działał dalej.
Koniec końców zdecydowaliśmy, że dzisiejszą noc spędzimy w hostelu. Szczególnie, że znaleźliśmy jeden niewiele droższy od campingu, w dodatku ze śniadaniem w cenie, parkingiem za bramą i 10 minut spacerem od starego miasta.
Przebraliśmy się szybko chcąc wykorzystać resztę dnia na obejrzenie tego, co Ryga - Europejska Stolica Kultury 2014 - ma do pokazania. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy po drodze, to budynek Akademii Nauk. Poczuliśmy się niemal jakbyśmy zwiedzali Warszawę ;)

Jak w Warszawie :D

W starym mieście zobaczyliśy budynek opery narodowej, ostatni bastion Rygi, bramę szwedzką, budynek parlamentu, liczne kościoły oraz rozpadający się zamek ryski. Pod katedrą  trafiliśmy nad obchody Ligo - tradycyjnego pogańskiego festiwalu z okazji najkrótszej nocy w roku. Był koncert, masa kramów i ludzie z wiankami. Bardzo wesoło, niestety dotarliśmy tam już na sam koniec. Po wszystkim udało nam się jeszcze zobaczyć odnowiony dom Bractwa Czarnogłowych.

Koncert podczas festiwalu Ligo

Dom Bractwa Czarnogłowych

Ostatecznie wylądowaliśmy w folkowej knajpie ALA, która prócz litewskiego jedzenia oferowała 14 rodzajów litweskiego piwa (swoją drogą raczej kiepskiego :P). Każdego wieczora gra tam na żywo zespól folkowy. Dziś trafiliśmy na Londyński kwartet grający żydowską muzykę. Wychodząc z knajpki po 22 spodziewaliśmy się już zmroku, ale okazało się, że słońce jeszcze wysoko ;)


Wróciliśmy do hostelu, skorzystaliśmy z ciepłego prysznica, a teraz Jasiu już zasypia na kanapie (pewnie przez inną strefę czasową:] ), więc idziemy spać :P