Nie będę pisał, że dzisiaj też nie udało nam się wstać o 5.30 jak wstępnie planowaliśmy bo zaczyna się to już robić nudne. Ja po prostu nie wyjdę z cieplutkiego śpiwora jak w namiocie jest 5 stopni! Wygramoliliśmy się w końcu o 8 i o 10 byliśmy już w drodze. Piękne słońce pozwoliło na spokojną podróż bez nadmiaru ciuchów. W przeciwieństwie do Mehamn i Nordkappu nie trzeba było już sobie podśpiewywać dla otuchy:
Pod płotem wszedłszy na steczkę
spotkałem raz pastereczkę
Wielce nadobną dzieweczkę,
wieśniaczkę córkę wieśniaczki
(...)
Natychmiast doń przystępuję:
-Dzieweczko żal mnie zdejmuje,
Zimno tu a wicher duje!
Wieśniaczka zaś odpowiada:
-Ja doskonale się czuję,
I wiatrem się nie przejmuję,
Wesołam sobie i rada!
Jak ktoś nie wie o co chodzi to może posłuchać tutaj - YOUTUBE.
Krajobraz na Lofotach jest przepiękny, aż chciało się co chwilę zatrzymywać. Na szczęście z motocykla i tak widać więcej niż z samochodu :) Jechaliśmy więc spokojnie co jakiś czas zatrzymując się dla zrobienia lepszego zdjęcia, czy po prostu żeby ponapawać się widokiem.
W pewnym momencie spostrzegliśmy przy drodze reklamę muzeum wikingów. Pomyśleliśmy sobie: czemu nie?! Muzeum Lofotr postawiło bardziej na rekonstrukcję niż na oglądanie wystawy przez szybkę. Prócz przedmiotów z czasów wikingów, wykopanych w pobliskiej ziemi (traktorem), można było zobaczyć dziki, pooglądać i przymierzyć wiele rekonstrukcji strojów i innych przedmiotów codziennego użytku, a także przepłynąć się łodzią wikingów po pobliskim jeziorze. W muzeum pracowały dwie osoby z Polski, które poopowiadały nam o wszystkim, o czym chcieliśmy usłyszeć i o tym, co mogłoby nas zainteresować.
Z muzeum wikingów pojechaliśmy do Å, na sam koniec Lofotów, a stamtąd do Moskenes na przystań promową.
Chcieliśmy przespać się w poczekalni, ponieważ nasz prom miał zjawić się o 6 rano, a była dopiero 20. Niestety nie było żadnej poczekalni oprócz kilku ławek na świeżym powietrzu. Korzystając z porady autochtonki zakupiliśmy w pobliskim sklepie norweskie rybne specjały. Zaczęliśmy je przygotowywać na jednej z ławek, a w międzyczasie dopytałem biletera, czy możemy wsiąść na wcześniejszy prom. Okazało się, że nie ma najmniejszego problemu, więc szybko spakowaliśmy garnki i butlę z gazem i wjechaliśmy na prom.
Znaleźliśmy chwilę, żeby wrzucić posta i sprawdzić pocztę, niestety nie starczyło czasu na porządny obiad, który musiał poczekać na kemping. Do Bodo dopłynęliśmy po północy i z braku otwartego kempingu pojechaliśmy poleconą nam drogą RV-17 na poszukiwania noclegu na dziko. Pierwsza próba zakończyła się konfrontacją z łosiami. Nie wiadomo kto był bardziej zdziwiony - my widokiem łosi, czy łosie widokiem nas?
Misia stwierdziła, że z łosiami nie sypia i pojechaliśmy dalej. Szukając noclegu dojechaliśmy na most nad Saltstraumen. Jest to największy na świecie malstrom, czyli prąd wodny powstający na wejściu do fiordu.
W końcu o 3 w nocy (o ile można nazwać to nocą) znaleźliśmy nocleg i zjedliśmy upragniony obiad. Mamy nadzieję, że łosie do nas nie zajrzą. Chyba nie przepadają za rybą...
Pod płotem wszedłszy na steczkę
spotkałem raz pastereczkę
Wielce nadobną dzieweczkę,
wieśniaczkę córkę wieśniaczki
(...)
Natychmiast doń przystępuję:
-Dzieweczko żal mnie zdejmuje,
Zimno tu a wicher duje!
Wieśniaczka zaś odpowiada:
-Ja doskonale się czuję,
I wiatrem się nie przejmuję,
Wesołam sobie i rada!
Jak ktoś nie wie o co chodzi to może posłuchać tutaj - YOUTUBE.
Krajobraz na Lofotach jest przepiękny, aż chciało się co chwilę zatrzymywać. Na szczęście z motocykla i tak widać więcej niż z samochodu :) Jechaliśmy więc spokojnie co jakiś czas zatrzymując się dla zrobienia lepszego zdjęcia, czy po prostu żeby ponapawać się widokiem.
W pewnym momencie spostrzegliśmy przy drodze reklamę muzeum wikingów. Pomyśleliśmy sobie: czemu nie?! Muzeum Lofotr postawiło bardziej na rekonstrukcję niż na oglądanie wystawy przez szybkę. Prócz przedmiotów z czasów wikingów, wykopanych w pobliskiej ziemi (traktorem), można było zobaczyć dziki, pooglądać i przymierzyć wiele rekonstrukcji strojów i innych przedmiotów codziennego użytku, a także przepłynąć się łodzią wikingów po pobliskim jeziorze. W muzeum pracowały dwie osoby z Polski, które poopowiadały nam o wszystkim, o czym chcieliśmy usłyszeć i o tym, co mogłoby nas zainteresować.
Rekonstrukcja wikińskiej chaty z zewnątrz... |
I rekonstrukcja od wewnątrz :) |
Z muzeum wikingów pojechaliśmy do Å, na sam koniec Lofotów, a stamtąd do Moskenes na przystań promową.
Chcieliśmy przespać się w poczekalni, ponieważ nasz prom miał zjawić się o 6 rano, a była dopiero 20. Niestety nie było żadnej poczekalni oprócz kilku ławek na świeżym powietrzu. Korzystając z porady autochtonki zakupiliśmy w pobliskim sklepie norweskie rybne specjały. Zaczęliśmy je przygotowywać na jednej z ławek, a w międzyczasie dopytałem biletera, czy możemy wsiąść na wcześniejszy prom. Okazało się, że nie ma najmniejszego problemu, więc szybko spakowaliśmy garnki i butlę z gazem i wjechaliśmy na prom.
Znaleźliśmy chwilę, żeby wrzucić posta i sprawdzić pocztę, niestety nie starczyło czasu na porządny obiad, który musiał poczekać na kemping. Do Bodo dopłynęliśmy po północy i z braku otwartego kempingu pojechaliśmy poleconą nam drogą RV-17 na poszukiwania noclegu na dziko. Pierwsza próba zakończyła się konfrontacją z łosiami. Nie wiadomo kto był bardziej zdziwiony - my widokiem łosi, czy łosie widokiem nas?
Misia stwierdziła, że z łosiami nie sypia i pojechaliśmy dalej. Szukając noclegu dojechaliśmy na most nad Saltstraumen. Jest to największy na świecie malstrom, czyli prąd wodny powstający na wejściu do fiordu.
W końcu o 3 w nocy (o ile można nazwać to nocą) znaleźliśmy nocleg i zjedliśmy upragniony obiad. Mamy nadzieję, że łosie do nas nie zajrzą. Chyba nie przepadają za rybą...
Krajobraz o 3 nad ranem. |
Obiad o 3 nad ranem. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz