środa, 2 lipca 2014

2014.06.30: Narvik - Bodo

Nie będę pisał, że dzisiaj też nie udało nam się wstać o 5.30 jak wstępnie planowaliśmy bo zaczyna się to już robić nudne. Ja po prostu nie wyjdę z cieplutkiego śpiwora jak w namiocie jest 5 stopni! Wygramoliliśmy się w końcu o 8 i o 10 byliśmy już w drodze. Piękne słońce pozwoliło na spokojną podróż bez nadmiaru ciuchów. W przeciwieństwie do Mehamn i Nordkappu nie trzeba było już sobie podśpiewywać dla otuchy:

Pod płotem wszedłszy na steczkę
spotkałem raz pastereczkę
Wielce nadobną dzieweczkę,
wieśniaczkę córkę wieśniaczki
(...)
Natychmiast doń przystępuję:
-Dzieweczko żal mnie zdejmuje,
Zimno tu a wicher duje!
Wieśniaczka zaś odpowiada:
-Ja doskonale się czuję,
I wiatrem się nie przejmuję,
Wesołam sobie i rada!

Jak ktoś nie wie o co chodzi to może posłuchać tutaj - YOUTUBE.

Krajobraz na Lofotach jest przepiękny, aż chciało się co chwilę zatrzymywać. Na szczęście z motocykla i tak widać więcej niż z samochodu :) Jechaliśmy więc spokojnie co jakiś czas zatrzymując się dla zrobienia lepszego zdjęcia, czy po prostu żeby ponapawać się widokiem.


W pewnym momencie spostrzegliśmy przy drodze reklamę muzeum wikingów. Pomyśleliśmy sobie: czemu nie?! Muzeum Lofotr postawiło bardziej na rekonstrukcję niż na oglądanie wystawy przez szybkę. Prócz przedmiotów z czasów wikingów, wykopanych w pobliskiej ziemi (traktorem), można było zobaczyć dziki, pooglądać i przymierzyć wiele rekonstrukcji strojów i innych przedmiotów codziennego użytku, a także przepłynąć się łodzią wikingów po pobliskim jeziorze. W muzeum pracowały dwie osoby z Polski, które poopowiadały nam o wszystkim, o czym chcieliśmy usłyszeć i o tym, co mogłoby nas zainteresować. 

Rekonstrukcja wikińskiej chaty z zewnątrz...
I rekonstrukcja od wewnątrz :)

Z muzeum wikingów pojechaliśmy do Å, na sam koniec Lofotów, a stamtąd do Moskenes na przystań promową.

 

Chcieliśmy przespać się w poczekalni, ponieważ nasz prom miał zjawić się o 6 rano, a była dopiero 20. Niestety nie było żadnej poczekalni oprócz kilku ławek na świeżym powietrzu. Korzystając z porady autochtonki zakupiliśmy w pobliskim sklepie norweskie rybne specjały. Zaczęliśmy je przygotowywać na jednej z ławek, a w międzyczasie dopytałem biletera, czy możemy wsiąść na wcześniejszy prom. Okazało się, że nie ma najmniejszego problemu, więc szybko spakowaliśmy garnki i butlę z gazem i wjechaliśmy na prom.


Znaleźliśmy chwilę, żeby wrzucić posta i sprawdzić pocztę, niestety nie starczyło czasu na porządny obiad, który musiał poczekać na kemping. Do Bodo dopłynęliśmy po północy i z braku otwartego kempingu pojechaliśmy poleconą nam drogą RV-17 na poszukiwania noclegu na dziko. Pierwsza próba zakończyła się konfrontacją z łosiami. Nie wiadomo kto był bardziej zdziwiony - my widokiem łosi, czy łosie widokiem nas?


Misia stwierdziła, że z łosiami nie sypia i pojechaliśmy dalej. Szukając noclegu dojechaliśmy na most nad Saltstraumen. Jest to największy na świecie malstrom, czyli prąd wodny powstający na wejściu do fiordu.
W końcu o 3 w nocy (o ile można nazwać to nocą) znaleźliśmy nocleg i zjedliśmy upragniony obiad. Mamy nadzieję, że łosie do nas nie zajrzą. Chyba nie przepadają za rybą...

Krajobraz o 3 nad ranem.
Obiad o 3 nad ranem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz